To były straszne czasy, ludzie umierali codziennie. Zostałam tylko ja z siostrą z całej dziesięcioosobowej rodziny. Zarazę pewnie przyniósł ojciec. Mama błagała go, żeby nie chodził do Karczmy. Tym bardziej, jak na mieście ludzie umierali całymi rodzinami i nawet do kościoła przychodziło mniej osób, wierząc, że tylko w domu są bezpieczni. Wszędzie malowano krzyże, myśląc, że to uchroni od złego. Ksiądz mówił, że to nasza wina. Mówił, że całe miasto cierpi za grzechy. Ale tyle dzieci umierało, czy one też były winne? A może musiały tak cierpieć za swoich rodziców?
Choroba była dziwna i szybka. Najpierw tylko kaszel, gorączka, a potem majaczenie i śmierć. Kładła w ciągu kilku godzin, a tych najsilniejszych męczyła parę dni. Ale nie słyszałam, żeby ktoś wyzdrowiał. Choć była plotka, że bogobojna Augusta, żona naszego lekarza, wyszła cało z choroby.
Lekarz przepisywał jakieś lekarstwa, ale i tak nie pomagały, a ponadto kogo było na nie stać. Już prędzej ludzie szli do starej Ludy, która swoimi czarami odpędzała złego. Wezwaliśmy ją jak zachorowała mama, pamiętam, że jako najstarsza musiałam szybko do niej biec. Nie chciała przyjść, bo woli jak to do niej się przychodzi, ale mama była zbyt słaba. Zresztą nie wiele pomogła. Mama odeszła po dwóch dniach. Jednocześnie zachorowały najmłodsze siostry, bliźniaczki. Miały nie cały roczek, po kilku godzinach odeszły. Ojciec płakał i rozpaczał po stracie matki, nie chciał jej wykładać przed dom i oddać na spalenie, chciał ją pochować. Jednak nie można było doprosić się księdza, mówili, że tak bał się choroby, że zamknął się na cztery spusty na plebani. Właściwie ojciec po tygodniu poszedł do matki. A moi młodsi bracia i siostry szli do nieba jedne po drugim.
Zostałam tylko ja i moja siostra Christi. Jesteśmy najstarsze. Codziennie śni mi się, że ją tracę, że odchodzi i zostaje zupełnie sama. Martwię się, bo nie mamy co jeść. Na szczęście obok mieszka Hans, syn piekarza. Sprzedają pieczywo, a mi czasami przynosi to co zostanie. Tylko dzięki niemu nie umrzemy z głodu. Christi pomaga w domu jak może. Chodzi na targ i sprzedaje to, co zostało po rodzicach. Rzadko tam teraz ktoś zagląda, bo ludzie boją się zarazy i jest coraz zimniej, ale czasami uda jej się znaleźć dobrego kupca. Christi nie jeździ tam sama, tylko z Alojzym. To dobry chłopak, jego rodzice pomagali w rzeźni. Teraz nie żyją, bo zabrała ich ta straszna choroba. Myślę, że on zostanie z nami. Przecież nie możemy mieszkać same. Niech tylko ludzie przestaną chorować.
Nie myślę o tym, co będzie jutro. Nie chce tylko słyszeć o kolejnych zmarłych i oby nikt z bliskich mi osób nie zachorował. Wsłuchuję się w siebie... nie kaszlę... to dobrze, przeżyję.
W 1586 roku po ustaniu wielkiej zarazy w Landsbergu - ponad 1300 ofiar od maja do grudnia 1585 roku - ogłoszono zapowiedzi 42 par narzeczeńskich.
Autor: Monika Wilk
Fot. Przemek Wiśniewski