Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zrozumiałem.
Gorzów Wielkopolski

Lubuskie warte zachodu
 
 
 
 
Logowanie
 
 
 

nie jesteś zarejestrowany?
wpisz proponowany login i hasło, a przejdziesz do dalszej części formularza..
Relacje

Miła Pani K.


Noc z piątku na sobotę 5/6 kwietnia 2013 roku

Miła Pani K.

Jak się ma pecha, to i w drewnianym kościele cegła na łepetynę spaść może. Tak i ja dzisiejszej nocy miałem. Najpierw komputer nie chciał mi pisać ą, ę, ł, a później, kiedy już skończyłem list do Pani, zawiesił się i zlikwidował cały list! I mimo nocnego telefonu do przyjaciela, nic się nie dało zrobić! No i po raz wtóry piszę. A wena już pewnie nad lasami krąży zamiast we mnie. Na szczęście Muzyka piękna w słuchawkach. O niej nieco później. Tak więc już po wszystkich emocjach piątkowego wieczoru, na który tak się czekało! Był Maestro Krzysztof Penderecki, była Muzyka, były spotkania z przyjaciółmi… z Panią!

Więc Maestro. Zawsze widziałem Jego dyrygowanie jakieś takie z namaszczeniem, dyskretne. A dzisiaj zupełnie inne! Ba, w Ósmej Dworzaka pełne ekspresji, dynamiczne. Zajmował cały podest przemieszczając się od lewej do prawej strony i przytupując niekiedy.

Więc Orkiestra. W powiększonym o przyjezdnych muzyków składzie. Takie wymogi utworów. Widziałem skupienie, powagę - może to z powodu Dyrygenta - odpowiedzialność za wykonanie Muzyki Mistrza? Nawet moi ulubieńcy, zawsze uśmiechnięci Pani Ania i Pan Dawid (altowioliści), dzisiaj poważni… No… do Ósmej, bo tam przecież tempa naznaczone przez Antoniego Dworzaka obrazujące radość, ożywienie. I żeby było wdzięcznie, z gracją. Tak i też to wykonanie odebrałem. Jakieś rozdźwięki w części trzeciej z prawej strony orkiestry, ale chwilowe. Niektórzy nie zauważyli. A Maestro szybko wychwycił, skorygował…

Jakoś się zagalopowałem już do części drugiej wieczoru. To chyba z tych nerwów po stracie listu pierwszego przez wredny laptop!

Jak Pani wie, rozpoczęto wieczór utworem Agnus Dei, jego instrumentalną wersją. Wcześniej napisana była do wykonania przez chór. I ta bardziej mi odpowiada swoim przekazem. Jest bliższa temu, co czuje człowiek w kościele katolickim podczas Podniesienia. Gdybym to ja instrumentował (co jest przecież niemożliwe, bo nie znam nut), dałbym więcej prawej strony orkiestry dla pogłębienia - tak mi się wydaje - wyrazu jakiegoś oddania się misterium w tych niskich tonach wiolonczel i kontrabasów. Ale to jest, proszę Pani, tylko moje odczucie. Inni mogą zupełnie inaczej. W każdym razie zagrano Agnus Dei z wyczuciem formy, spokojnie i na tyle maestoso mesto, że rzeczywiście mogłem się przenieść w myślach do jakiejś świątyni i klęknąć przed Majestatem.

No i Koncert podwójny na skrzypce i altówkę, także Krzysztofa Pendereckiego. Wie Pani, najczęściej jest tak, że kompozytor chce pokazać siebie - w przypadku, kiedy orkiestra gra z solistą, tym siebie jest orkiestra. Solista ma tam coś do zagrania i tyle. Tutaj odwrotnie - soliści mieli partie wiodące, orkiestra była tłem. Owszem znakomitym, jak i znakomitymi były partie skrzypiec i altówki. I trudno orzec, która z nich była ważniejszą. Mnie akurat bardziej podobała się altówka - z pięknym brzmieniem, dźwiękiem. Na niej Ryszard Groblewski! Na skrzypcach (Stradivarius z 1680) Agata Szymczewska. Jednym słowem? - Cudnie! Przyzna Pani, że mamy szczęście - móc posłuchać skrzypiec Antoniego Stradivariusa - dźwięków, które On wymyślił trzysta trzydzieści trzy lata wstecz! Niebywałe!

Wie Pani, niekiedy tak jest, że jedno wydarzenie przyćmiewa drugie. Coś nas frapuje, zaciekawia, a za chwilę zdarza się jakiś fortunny albo niefortunny przypadek i to co było przed chwilą, przestaje być ważne. Tak przytrafiło mi się wczoraj. Takie coś bardzo ważne i niecodzienne! W czasie przerwy dostałem od Pani Dyrygent Moniki Wolińskiej płytę CD. Płytę, którą nagrała z orkiestrą Symfonia Varsovia. Na niej Poematy Symfoniczne Eugeniusza Morawskiego. Trzy. Już samo słowo poemat wywołuje we mnie drżenia - a to z powodu literackich odniesień, także tych muzycznych. Więc może sobie Pani wyobrazić , jak czekałem na tę chwilę, kiedy w słuchawkach pierwsze dźwięki!!!! Od wielu lat Poemat Symfoniczny Finlandia op. 26 Jeana Sibeliusa zajmuje w moim rankingu pierwsze miejsce. One zawsze mają swój początek w literaturze albo w sztukach plastycznych. Twórcą tego gatunku muzycznego był Ferenc Liszt, a pierwszym poematem "Co słychać w górach?" do tekstu Victora Hugo. Oj, przepraszam rozpisuję się. A chciałbym o poematach Morawskiego, o nim i o Pani Monice Wolińskiej, która spowodowała zmartwychwstanie kompozytora i jego zapomnianych utworów. Owszem, takich jak on, zapomnianych, a przecież znakomitych jest wielu. Że wspomnę chociażby Juliusza Zarębskiego. Wirtuoza fortepianu, kompozytora, profesora konserwatorium. Miał być następcą Fryderyka Chopina - nie udało się. Zmarł tak młodo!

Nie będę ani opisywał życia, ani cytował encyklopedii o utworach Morawskiego, które się nam ostały po pożodze II wojny światowej - to wszystko można wyczytać w pięknie wydanej i dołączonej do płyty broszurce. Także dokładny opis utworów: Don Quichotte, Ulalume i Nevermore. Teksty, cudownie piękną polszczyzną, napisał dr Marcin Gmys. A tak w ogóle, proszę Pani, to płytka bardzo elegancko wydana. Edycyjna perełka! Na okładce fotografia maski pośmiertnej Eugeniusza Morawskiego, nad nią świetnie pomyślany zapis nazwiska: Eugeniusz Morawski. (W imieniu przymiot Kompozytora). Mówiła mi Pani Monika, że maskę otrzymała od rodziny kompozytora, że ma ją w domu. No, nie wiem, czy bym się nie bał? Ale rozumiem. To taki fizyczny znak obecności kogoś, kogo się ceni, kogo się przywołało do ponownego życia. Sądzę, że pomiędzy muzykiem a Panią Dyrygent wytworzyła się ta specyficzna, metafizyczna więź, o którą normalnie jest trudno. W pewnym momencie twórcy stają się jednością - ten, który stworzył dzieło, i ten, który je odtwarza. Ba, w tym przypadku jeszcze jest dodatkowa spójność - przywołanego do życia z przywołującą. Podobnie odczuwam swój metafizyczny związek z Melanią Fogelbaum, poetką, Żydówką zamordowaną w Auschwitz, której wiersze odczytałem ze znalezionych w gruzach getta łódzkiego rękopisów i doprowadziłem do ich wydania. Sadziłem, że sprawa pomiędzy nami już załatwiona. A jednak nie. Piszę teraz do niej listy, tłumaczę się z różnych spraw. Rękopisy mam zamiar spalić w ognisku, by poszybowały do tych przestrzeni gdzie Ona. Więc rozumiem ekscytację Pani Moniki i gratuluję tej płyty - widomego znaku - Morawski redivivus.

Teraz, sądzę, trzeba jego muzykę grać, propagować, obyśmy mogli się nią zachwycać, jak ja teraz z tymi słuchawkami na uszach. Ulalume - piękne jest!

Ach! Rozpisałem się, Miła Pani, w tym liście numer dwa, a właściwie trzy (bo ten jeden skasowany przez lapka…), ale jeszcze chciałbym zdań kilka na temat Eugeniusza Morawskiego, takich, jakich się nie znajdzie w encyklopedii. Otóż był to nietuzinkowy człowiek. Dzisiejsza młodzież powiedziałaby o nim, że jest cool albo zajefajny. W czasach swoich paryskich (ale i później także) przyjaźnił się z Arturem Rubinsteinem. Bywali u siebie, muzykowali, szwendali po Paryżu, uczestnicząc w życiu ówczesnej cyganerii. Miejscem spotkań była kawiarnia Rotonde. Także mieszkania prywatne. W swojej autobiografii Artur Rubinstein napisał: Godzinami przesiadywałem u Morawskiego przy fortepianie; on grywał mi swoje kompozycje, które zdradzały prawdziwy talent, ja zaś zapoznawałem go z muzyką Szymanowskiego. (Strona 511 książki Moje młode lata. Tenże cytat znalazłem również w tekście pana Marcina Gmysa). Można poczytać w książce o różnych uciesznych historiach tych młodych wtedy ludzi, także miłosnych - jak wiadomo, Rubinstein był mężczyzną podobającym się kobietom i uwodzicielem. Ale o tym może innym razem Pani napiszę.

Tak więc muzyka Eugeniusza Morawskiego będzie teraz ze mną już na zawsze. Podobnie, jak ta już zdarta analogowa płyta z kompozycjami Juliusza Zarębskiego. Wie Pani, że Juliusz był jednym z pierwszych, którzy grali na fortepianie dwuklawiaturowym, bo taki podówczas skonstruowano? Był wirtuozem tego instrumentu. To jest dopiero historia! Fortepiany tego typu umarły razem z nim. Dzisiaj podobno jest ich tylko kilka w muzeach. Nawet jeden w Poznaniu. Ale ja nie widziałem. Tylko na fotografii.

Pozdrowienie prawie nadranne posyłam!
A o Juliuszu Zarębskim, w czasie jakimś wolnym, polecam:
http://www.pisarze.pl/publicystyka/1410-z-marek-piechocki-zapomniany-juliusz-zarbski-.html

Marek


Fot. Arkadiusz Sikorski



6-04-2013



/ sprawozdania z tego miesiąca
 
Komentarze


brak komentarzy

zaloguj się aby móc komentować ten artykuł..

Kalendarz imprez
Sfinansowano w ramach Kontraktu dla województwa lubuskiego na rok 2004

Copyright © 2004-2024. Designed by studioPLANET.pl. Hosting magar.pl