NEPAL-MUSTANG w Kamienicy Artystycznej Lamus Na to spotkanie przyszedł tłum. Co prawda w Lamusie zrobić tłum, to nie sztuka, bo pomieszczenie niezbyt duże... Ale w czwartek czuło się jak "ściany ustępują" pod naporem ciekawskich. To na spotkaniu ze SŁAWKIEM SAJKOWSKIM i JEGO PRZYJACIÓŁMI nt. "NEPAL-MUSTANG" był taki tłok. Krzesła ustawiano, gdzie się tylko dało, ale i tak spora ilość chętnych stała pod ścianami...
Sławomir SAJKOWSKI - fotografik, nauczyciel fotografii, płetwonurek i podróżnik, trochę już w "świecie bywał". Tym razem wraz z MARTĄ i BARTKIEM wybrali się (On po raz drugi) do Nepalu. Najlepsza pora na taką wyprawę, to pora sucha (nasz listopad). Najpierw samolotem z Berlina przez Stambuł do Katmandu. Pierwszą dobę spędzili właśnie tu, gdyż trzeba było załatwić pilota/przewodnika i trochę różnych formalności. Także zezwolenie na pobyt. Taki wyjazd i pobyt w tym rejonie świata, to wyzwanie i niezapomniana przygoda. Wieczorem pierwsza "przygoda", zwiedzanie miasta i jego pięknych zabytków, umieszczonych na liście światowego dziedzictwa kultury Unesco. Tu zabytków, nawet tych niepowtarzalnych, nie traktuje się jak świętości. Można posiedzieć i pozaglądać prawie wszędzie. Miasto żyje całą dobę i cały czas ten najważniejszy plac wypełnia tłum ludzi. Można było zajrzeć do świętego miejsca hinduistów, gdzie odbywał się rytualny ubój zwierząt (przeważnie drób i kozły). Taka uroczystość odbywa się dwa razy w tygodniu i trwa przez cały dzień.
Następnego dnia jeepem wybrali się w stronę wysokich gór, 200 km od Nepalu. Ładnego, spokojnego z pięknym jeziorem miasta Pokhary. A potem dalej wzdłuż rzeki Kalikandali do miejscowości z gorącymi źródłami, do Tatopani. A jeszcze dalej to już pieszo, mijając gdzieś tam dwa 8-tysięczniki. Dziennie pokonywali 500 metrową różnicę wzniesień. Do celu szli 18 dni. Spali w tzw. lodżach, gdzie pilot/przewodnik załatwiał łóżko i posiłki. Dziennie szli około 7-8 godzin z ciężkimi plecakami, pokonując także niekiedy płytką o tej porze roku rzekę. Ciekawostką są tu rozmieszczone na trasie tzw. kuchnie słoneczne. To taka lustrzana, okrągła powierzchnia skupiająca promienie słoneczne ze stojącym w środku czajnikiem. Słońce jest tu zawsze, więc o wrzątek dość łatwo. Po drodze zwiedzali także klasztor z nieśmiertelnym Buddą, ale też z elektronicznym zegarem... Na wysokości 2.800 m w Kagbeni odwiedzili mieszkańców robiących zapasy na zimę (uboje i suszenie mięsa). Jest to też kraina słynąca z uprawy i przetworów z jabłek.
W coraz wyższych partiach gór panowały coraz sroższe warunki i było coraz mniej mieszkańców, którzy choć przywykli do tego klimatu, też wybierali (czasem) życie niżej, tam gdzie aura jest łagodniejsza. Wszędzie napotykali na ogromną życzliwość tubylców i jak wszędzie wokół gromadziła się ciekawska dzieciarnia... Zmierzali w stronę stolicy Królestwa Mustang, maleńkiej miejscowości, też nieco wyludnionej. Znajdował się tu (też opuszczony) pałac królewski. Mijali miejsca pochówku w skalnych jaskiniach, albo stojące na "domowym cmentarzyku" urny z prochami. Spotkali po drodze na rowerze australijczyka z polskimi korzeniami, do "pakamery" zaglądała święta krowa... Pokonali pond 4000 tys. m. wzniesień... I nadszedł czas na powrót. Wracali kilkoma zatłoczonymi autobusami. "Atrakcją" takiej jazdy, po bardzo wąskiej kamienistej drodze, gdzie z jednej strony w dole płynęła wartka rzeka (Kalikandala), a z drugiej strony "do nieba" wznosiły się góry - był swoisty "pilot" takiego autobusu. Uczepiony na zewnątrz do autobusu z boku i "sterujący" jazdą. Gdzieś tam w oddali Himalaje i lśniące, ośnieżone wierzchołki w pełni księżyca...
Spotkanie w Kamienicy Lamus w czwartek było interesujące także dlatego, że informacja do tej przecudnej urody obrazów dzikiego, surowego krajobrazu, widoków zapierających dech... była podawana dowcipnie i z humorem. Na koniec zaproszono wszystkich obecnych (i nie) na wernisaż i poszerzone spotkanie w Nova Park dnia 7 lutego br. o godz. 18.00.
Ewa Rutkowska Fot. Daniel Adamski oraz ze strony http://www.klublamus.pl
23-01-2014
/ sprawozdania z tego miesiąca
|