Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zrozumiałem.
Gorzów Wielkopolski

Lubuskie warte zachodu
 
 
 
 
Logowanie
 
 
 

nie jesteś zarejestrowany?
wpisz proponowany login i hasło, a przejdziesz do dalszej części formularza..
Relacje

List
Tak więc Miła przyszło piątkowy wieczór (24 października 2014) w Filharmonii Gorzowskiej cały z muzyką Gustawa Mahlera. Pisałem Ci wczoraj o "Adagietto" i "Święcie umarłych", które zostaną wykonane. Ale jeszcze przecież pieśni, co to gwoździem programu. Bo w wykonaniu Thomasa Hampsona.

Cóż o nich? "Lieder eines fahrenden Gesellen" - "Pieśni wędrującego czeladnika". Nie, nie - żadnych w nich czeladników, żadnego z zawodów w naszym dzisiejszym rozumieniu. Mój ulubiony komentator, pisarz muzyczny Bohdan Pociej tak napisał: "Muzyka romantyzmu - od Schuberta po Mahlera - znaczona jest symboliką wędrówki, usiana obrazami wędrowania, a symboliczna postać Wędrowca, jawna lub skryta, jest dla niej emblematyczna. W swoim namiętnym pragnieniu wyrażenia wszystkiego - człowieka, świata, kosmosu, Boga, uczuć ludzkich i myśli - muzyka romantyczna pragnie również wyrażać stan wędrowania i bycia wędrowcem; wędrówka należy do jej toposów głównych".

A realnie jak było? Gdzie i za kim wędrował Gustaw Mahler? W styczniu 1885 roku tak pisał z Kassel do przyjaciela: "Skomponowałem cykl pieśni, na razie sześć, wszystkie poświęcone są jej". "Jej"? Ona, Julio, to Johanne Richter, śpiewaczka teatru operowego w Kassel, gdzie Mahler w 1883 roku objął stanowisko kapelmistrza. Nic nie wyszło z tych amorów. Zostały pieśni. Cztery - w pierwszej wersji na głos i fortepian. I pewnie by przepadły gdzieś w historii muzyki, gdyby nie dokonana przez Mahlera w dziesięć lat później genialna orkiestracja. Słowa pieśni napisał sam autor muzyki. I gdyby dzisiaj jakiś poeta zamieścił te teksty na portalu internetowym zapewne został by obśmiany, wydrwiony. Bo rzeczywiście nie są to wiersze "wysokich lotów". Raczej proste wyznania miłosne, wypowiadanie żalów po utracie ukochanej:

"Kiedy moje kochanie bierze ślub
W ten jej radosny dzień
Ja mam dzień żałoby

Pójdę do mojego małego pokoiku
I w nim zaciemnionym
Będę płakał za moim kochaniem

Niebieskie kwiaty! Niech więdną
Świat jest niesprawiedliwy
Ja nie śpiewam kwiaty nie kwitną

Wiosna się kończy
Tylko śpiew mnie ratuje
W nocy kiedy idę spać
Myślę o moim smutku
Moim smutku."

To tak na własny użytek przetłumaczyłem pierwszy z cyklu: "Kiedy mój skarb (kochanie) bierze ślub". Za nim są jeszcze "Szedł dzisiaj poranek przez pole", "Mam rozżarzony nóż" i "Dwoje niebieskich oczu mojego kochania".
Po tych czterech pieśniach cykl drugi, ale już z tekstami Friedricha Rückerta - niemieckiego poety, tłumacza i profesora języków orientalnych.
Wiesz, jakoś mi bliżej do innego cyklu pieśni Gustawa Mahlera - "Pieśni o ziemi". Może, że takie tragiczne w wymowie zarówno w warstwie tekstowej jak i muzycznej? Samo ich powstanie, Julio, w jakże trudnym okresie życia kompozytora. 1907 rok to rok śmierci dziecka Almy i Gustawa - Anny Marii, rezygnacja z dyrektorowania Operą wiedeńską - a to z powodów zdrowotnych - zdiagnozowano u niego chorobę serca…

Komponowanie "Pieśni o ziemi" - tak piszą biografowie - stało się dla niego rodzajem psychoterapii, antidotum na poczucie doznanych strat. Może nawet sposobem akceptowania nieuchronności losu. Bo i takie są teksty pieśni. Te, niezwykłym sposobem dotarły na biurko Mahlera. Nie będę Ci Miła opisywał całej historii, bo długa i nieco zagmatwana. W każdym bądź razie pierwowzór stanowiły wiersze poetów chińskich z VII wieku. Zwłaszcza poety, członka bocznej linii cesarskiej tamtych czasów Li Boi (Li Bo lub Li Taibo). Oj, niezwykła to postać!
Ale, ale - chyba już troszkę zboczyłem od piątkowego koncertu…

Wiesz, Mahler miał podobne upodobania sportowe jak ja. Jeździł rowerem, dużo pływał. Potrafił przepłynąć całe jezioro, nad którym stał jego dom, gdzie w przeszklonym pomieszczeniu pisał swoje symfonie. Czasem myślę o nim w czas, kiedy ja swoje załośnieńskie, leśne jeziora przepływam. I kiedy lekarze zabronili mu uprawiania tych dyscyplin bardzo cierpiał. Ja też bym.
Zmarł w wieku pięćdziesięciu lat. Więc ja już o siedemnaście więcej żyję i:

"Jak się czuje mężczyzna w średnim wieku"

(Czesław Markiewicz, pierwszy wers wiersza Jak
z tomu Ale i tak)

Czuł się dobrze,
niczego nie zaczynał od nowa.
Uprawiał sport,
pływał, jeździł na rowerze.

Rzucił palenie papierosów.
Starał się dogonić młodość
i tak pisał
(udając, że to nie o nim):

"A tu,
w telewizorze, mówią
o czymś do picia
dla takich jak ja,
jakby mogło być remedium
na starość.

Ten siwy pan z reklamy
jedzie na rowerze.

Dogania młodość?"

Nie dogonił.

Ale nadal jeździ na rowerze i pływa.

Więc jakoś mi się jeszcze udaje! Dzisiaj także kilometry rowerem lasami. I jakże cudnie po tym porannym deszczu. Jak dobrze, że mieszkam na skraju miasta. Mam blisko do lasów, pól, gdzie znajduję spokój. Mogę oddalić się od spraw codziennych. Trudnych, niemiłych.
Owszem. Wczoraj jakże (tak, tak - mile łechcąca moje ego) dobra wiadomość - na Ogólnopolskiej Konferencji Naukowej "Roman Brandstaetter - człowiek w drodze do Emaus" w Poznaniu, dr Aniela Birecka przedstawiła w swoim referacie trzy wiersze: "Emaus" I, II i III z mojego tomiku "Moje herezje". Cieszy!

Pozdrowienie i dobre myśli posyłam - i co oczywiste, czekam odpowiedzi!
Bądź zdrowa!

Marek, w dniu 15 października 2014 roku

17-10-2014
/ sprawozdania z tego miesiąca
 
Komentarze


brak komentarzy

zaloguj się aby móc komentować ten artykuł..

Kalendarz imprez
Sfinansowano w ramach Kontraktu dla województwa lubuskiego na rok 2004

Copyright © 2004-2024. Designed by studioPLANET.pl. Hosting magar.pl