Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zrozumiałem.
Gorzów Wielkopolski

Lubuskie warte zachodu
 
 
 
 
Logowanie
 
 
 

nie jesteś zarejestrowany?
wpisz proponowany login i hasło, a przejdziesz do dalszej części formularza..
Relacje

List do Julii o Inauguracji Festiwalu Muzyki Współczesnej
Jest, Miła Julio, poniedziałkowe przedpołudnie. Za szybami okna słonecznie. Więc już mnie "ciągnie", by wsiąść na rower i pojechać do lasu. I zapewne koło południa będę ścieżką wzdłuż kłodawskiego jeziora jechał do Łośna, wioski co pośród lasów i gdzie moje miejsce na odpocznienia. Ale najpierw zacznę to pisanie do Ciebie obiecane o III Festiwalu Muzyki Współczesnej im. Wojciecha Kilara, co to w piątek miniony inaugurowało się o dziewiętnastej godzinie. Byłem, słyszałem, widziałem. Może, póki co - nie o festiwalu, bo ten przede mną, ale o koncercie piątkowym zdań kilkanaście.

Moim zdaniem bardzo pomysłowo, zgrabnie ułożony program wieczoru. Cztery utwory - każdy z innej formacji, czasów, a wszystkie jak najbardziej współczesne. Najsampierw symfonika najmłodszego pokolenia - Marcin Jachim, student drugiego roku kompozycji Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie, laureat Nagrody Głównej w III Konkursie Młodych Kompozytorów - jego utwór pt. "Afekty". Cóż o nim? Mógł się podobać. Na mnie zrobił dobre wrażenie. Piękna introdukcja - tutaj prawa strona - kontrabasy, wiolonczele… i tak kolejno przez całą orkiestrę, wszystkie jej sekcje - wchodzenie w muzykę z partytury. Spore fragmenty z dużym udziałem instrumentów perkusyjnych, co nadawało charakteru, mocy. Podobną rolę pełniły blachy. Tak, mogła się ta kompozycja podobać i aplauz widowni o tym świadczył.

Po muzyce symfonicznej, fortepianowa z towarzyszeniem smyczków. Nazwisko wykonawcy budzi pozytywne emocje, zainteresowanie, ciekawość - Leszek Możdżer. To na Niego przyszła część widowni. "Sześć miniatur na fortepian improwizujący i smyczki". Ta kompozycja Leszka Możdżera pochodzi z 1998 roku. Była już wykonywaną. Co Ci, Miła, będę pisał - wiesz przecież, jak gra ten pianista, uważam najlepszy spośród najlepszych. Piękna, zmysłowa muzyka w nieskazitelnym wykonaniu. Cóż za artykulacja! Prawie nie używa prawego pedału fortepianu. Owszem, eksperymentuje z barwą, dźwiękiem, kładąc na struny a to kawałek materiału, a to łańcuszek czy jakiś przedmiot - jakże to przydaje efektów - momentami słyszymy dźwięki marimby czy jakiegoś nierozpoznawalnego zmysłami instrumentu. A jakie to piękne - np. z prawą stroną klawiatury. Dźwięczne, błyszczące kolorami. Do zasłuchania się.

Podobało się dialogowanie pianisty z orkiestrą, którą prowadziła Pani Monika Wolińska. Ba, były  fragmenty, kiedy i instrumentalista, i orkiestra improwizowali - owszem, bardzo to udane było. Wystarczyło, że pianista pokazał piccikato - orkiestra przedłużała ten fragment, a on improwizował. A sama kompozycja? Miła dla uszu, melodyjna, utrzymana w konwencji muzyki klasycznej. Ładna. Owacja na stojąco. Bis. Ten - to fragment z płyty "The Time" nagranej z Larsem Danielssonem i Zoharem Fresco. Oczywiście, tutaj, tylko partia fortepianu. Po koncercie w holu filharmonii sprzedawano płyty nagrane przez Leszka Możdżera. Kupiłem "The Time". I teraz, kiedy piszę do Ciebie, ta niezwykle subtelna, piękna muzyka w moich słuchawkach.

Po antrakcie najpierw Marcina Błażewicza "Kali-yuga na perkusję solo, głos męski i orkiestrę", po tym utworze, patrona festiwalu, Wojciecha Kilara poemat symfoniczny "Krzesany". O nim prawie nic Ci napisać nie mogę. Jak wiesz, nie przepadam za muzyką góralską, a "Krzesany" właśnie nią jest inspirowany. Ani nie uwiódł ani nie wzbudził negatywnych emocji. Wysłuchałem. I tyle.

Bardzo przypadła mi do gustu, podobała się kompozycja Marcina Błażewicza, w której oprócz orkiestry i jej instrumentów perkusyjnych dodatkowy bardzo rozbudowany zestaw tychże. A pomiędzy tymi wszystkimi bębnami, werblami, bongosami, czynelami, gongami Leszek Lorent, którego od czasu do czasu już to z Jego strony internetowej, już to z You Tube słucham sobie. A w piątek po raz pierwszy na żywo. Jest niezwykły. Oprócz tego, że gra na tych dziesiątkach rozstawionych instrumentów, także śpiewa, krzyczy, wydaje nieartykułowane dźwięki zapisane przez kompozytora dla podkreślenia fabuły utworu. Ten, grany w Filharmonii Gorzowskiej powstał z inspiracji postaci hinduskiej bogini Kali, co to jednocześnie jest symbolem zniszczenia, jak i tworzenia.

A tak czytam w znakomicie napisanym i wydanym programie festiwalu: "Kallijuga jest nazwą epoki tego bóstwa, określanej jako wiek żelazny - wiek kłótni, hipokryzji, ignorancji i niereligijności; do tej epoki zalicza się również nasze czasy". Więc możesz sobie, Miła, wyobrazić, jaką emocjonalnie jest muzyka tego utworu. Jakie warstwy fakturowe, nakładane na siebie - orkiestra smyczkowa, perkusje, głos - ten jakże niekonwencjonalnie potraktowany, przypominający niekiedy (w każdym bądź razie ja tak odebrałem) krzyki pacjentów w szpitalu dla nerwowo chorych - te dobrze znam. Przecież po wielokroć woziłem karetką chorych, którzy krzykiem okazywali swój emocjonalny stan.

Wiesz, miałem to szczęście poznać osobiście Pana Leszka Lorenta. To niezwykle miły człowiek, łatwo nawiązałem kontakt. Mogłem porozmawiać, wypytać o "sprawy perkusyjne", a nawet wyrazić swoje zdanie o słyszanych przeze mnie prezentacjach, w których brał udział. Ba! Dostałem płytę CD o tytule "Kundalini" z trzema na niej utworami Marcina Błażewicza. W stopce, oprócz Leszka Lorenta, Andrzej Brzoska (elektronika), Open Mind Orchestra, a obok zapisu "Conductor" - Monika Wolińska! Muszę, przy najbliższej okazji, Panią Monikę wypytać o szczegóły!

Nie napisałem Ci nic o lesie dzisiejszym. Pogoda słoneczna, lekki wiatr. Sosny pylą, więc takie zielone mgiełki unosiły się od lasu nad łąki. Dobrze, że nie jestem uczulony, bo musiałem (noo, nie wiem czy akurat dzisiaj) wleźć na dwie sosny i obciąć kilka górnych gałęzi, bo były już zbyt blisko linii energetycznej. Jakoś się udało. Nie spadłem ani też żadne iskry nie leciały z kabli. Dość długo z Łośna wracałem. Wybrałem dukty, co to nie na wprost do miasta prowadzą, potem jeszcze wzdłuż jeziora kłodawskiego, przy którego brzegu jeszcze chwilę posiedziałem. Wiesz przecież, jak mi trudno wraca się do cywilizacji, spalin, hałasu!

A tymczasem Leszek Możdżer w słuchawkach, słońce odbija swoje promienie w szybach okien bloku naprzeciwko, niewielki wiatr tarmosi brzozy na skarpie. Kończę to pisanie.
Aha! Na festiwalową muzykę wybiorę się jeszcze w czwartek i piątek. Napiszę Ci, jak było!

Pozdrowienie i myśli dobre posyłam.

Marek
W poniedziałek, 18 maja 2015 roku

18-05-2015



/ sprawozdania z tego miesiąca
 
Komentarze


brak komentarzy

zaloguj się aby móc komentować ten artykuł..

Kalendarz imprez
Sfinansowano w ramach Kontraktu dla województwa lubuskiego na rok 2004

Copyright © 2004-2024. Designed by studioPLANET.pl. Hosting magar.pl