Duch Apacza w Jazz Clubie 14 października 2006r. w gorzowskim Jazz Clubie "Pod Filarami" miał miejsce przedostatni występ w miesięcznej, polsko-niemieckiej trasie koncertowej tria Adama Pierończyka, zakończonej następnego dnia.
Adam Pierończyk jest saksofonistą, Ed Schuller - kontrabasistą, zaś Krzysztof Dziedzic gra na perkusji. Zespół, pomimo niewielkiej ilości członków, ma dużo do pokazania. Sposób wykonywania utworów był imponujący. Kawałki trwały kilkanaście minut i dłużej. Większość utworów utrzymana była w bebop groove. Solówki trwały po kilka minut, co wszystkim miłośnikom jazzu powinno się spodobać.
Wszyscy trzej muzycy prezentują wysoki poziom i wspaniale się uzupełniają. Improwizacje Adama Pierończyka były szybkie, charakteryzowało je duże nagromadzenie dźwięków. Pomimo tego każda nuta miałą sens, służyła stworzeniu konkretnego efektu. Ed Schuller swoje mistrzowskie technicznie solówki wzbogacał cichym scat singingiem, ułatwiającym ich przyswajanie. Natomiast Krzysztof Dziedzic zachował godny podziwu umiar w improwizacji. Słychać było, że traktuje perkusję jako instrument nie tylko rytmiczny, ale też melodyczny.
Utworem wyjątkowym był drugi zagrany kawałek. Jego historię przeczytać mogliśmy z kartek, porozkładanych na stolikach. Najogólniej rzecz biorąc, zespół utrzymuje, że muzyką tą został natchnięty przez indiańskiego ducha podczas podróży po Sao Paolo. Jakkolwiek historia ta wydaje się nieprawdopodobna, uwierzyłem w nią po wysłuchaniu utworu. Pomimo, że zespół nie wykorzystuje żadnych folklorystycznych instrumentów, to indiański nastrój był niemal namacalny.
Pozostaję pod dużym wrażeniem tria Adama Pierończyka. Zapewne jeszcze długo będę wspominał jego koncert. Wszytkim tym, którzy na nim nie byli, mówię bez wahania: macie czego żałować.
(tekst: Paweł Winiecki)
16-10-2006
/ sprawozdania z tego miesiąca
|