Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką Plików Cookies. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zrozumiałem.
Gorzów Wielkopolski

Lubuskie warte zachodu
 
 
 
 
Logowanie
 
 
 

nie jesteś zarejestrowany?
wpisz proponowany login i hasło, a przejdziesz do dalszej części formularza..
Relacje

"Moim zdaniem", cz. XV

W niedzielę, 1 kwietnia 2007 r., w gorzowskiej katedrze odbył się kolejny koncert z cyklu "Osiem koncertów na osiem wieków miasta", zaś 
w "Spichlerzu' - wernisaż wystawy Jana Korcza. W imprezach uczestniczył Marek Piechocki, który po raz kolejny podzielił się z Redakcją GIIK swoimi wrażeniami.

""… kiedy odchodzi człowiek / bliskość ulatuje jak ptak…" - taki cytat z wiersza poety-
-papieża Jana Pawła II zapamiętałem i zapewne na długo zostanie we mnie. Tekstu, 
z którego pochodzi, nie znałem do tej pory, a pomiędzy innymi czytała go aktorka Teatru Lubuskiego z Zielonej Góry - Beata Beling - podczas niedzielnego koncertu w Katedrze. Koncert oczywiście z okazji 750-lecia miasteczka G. - jakby nie mogło być koncertów bez okazji! I wielu innych wydarzeń. Ale chociaż jakieś pożytek z tego lecia miasta. A nazywało się Gorzów Wielkopolski 750 lat wstecz?
Tak więc koncert - tym razem recital organowy. Przy klawiaturze katedralnego instrumentu  absolwent Akademii Muzycznej w Warszawie /1990/ w klasie profesora Józefa Serafina - Przemysław Jakub Kapituła. Jego działalność artystyczna jest wielotorowa: nagrywa płyty, zajmuje się wydawaniem dzieł organowych, koncertuje, prowadzi kursy mistrzowskie. Jest organizatorem kilku festiwali muzycznych, że wymienię choćby jeden: Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej w Warszawie pt. "Organy Archikatedry Warszawskiej", którego jest również dyrektorem. A archikatedralne organy brzmią nadzwyczajnie. Miałem okazję posłuchać nie jeden raz. A gorzowskie - katedralne?
Nooo, nie całkiem sprawne. Było to słychać zwłaszcza w pierwszym utworze Fantazji 
i fudze a-moll Jana Sebastiana Bacha, gdzie spora część utworu w górnych rejestrach klawiatury - dźwięki nie do końca czyste. Później jakoś się rozegrały, a już w Toccacie d-
-moll, utworze o przepotężnym brzmieniu, wielorakich  barwach odnalazły się całkowicie 
i mogliśmy wyjść ze Świątyni pełni bachowskich dźwięków.
Miałem okazję chwilę porozmawiać wykonawcą koncertu. Mówiliśmy o programie, sprawności instrumentu - tu byliśmy zgodni - organy katedralne po ostatnim remoncie są dobre, ale może rzeczywiście wymagają strojenia, zwłaszcza górnych głosów. A to około sto piszczałek i nie jest to takie proste jak nastrojenie fortepianu czy gitary.
Z Katedry ja i wielu innych pomaszerowaliśmy kładką obok budowanego mostu na drugą stronę Warty do Muzeum mieszczącego się w "Spichlerzu". W nim otwarcie wystawy  kultowego gorzowskiego malarza Jana Korcza. Także promocja albumu o nim. O albumie  nie napiszę - mogłem jedynie szybko przewertować: reprodukcje obrazów, teksty 
o artyście.
Między innymi mojego brata, Juliusza, który był uczniem Jana Korcza, wyekspediowanym przez Mistrza na studia malarskie w Poznaniu. Zresztą nie tylko on. A nie napiszę więcej 
o albumie, bo nie kupiłem - kieszeń emeryta pomostowego nie pozwala - za mało w niej pieniędzy.
Znałem pana Jana osobiście. Często chodziłem z jego "szkołą" w plener, a także pozowałem do portretów, które pod okiem Mistrza w pracowni rysowane były. Gdzieś na dnie szuflady jeszcze jakiś szkicownik Julka?
Bywał też pan Jan gościem w naszym domu rodzinnym w Pniewach. Ja nie uczestniczyłem w tych bytnościach, ponieważ nie maluję. Malowali zaś wspólnie nasza Mama, pan Jan, Julek, czasami mój najmłodszy brat Michał. Z tamtych czasów na ścianie domu w Pniewach portret Mistrza przez Juliusza namalowany. Inny niż ten, który w Muzeum prezentowano.
Z czasem przyszła do Jana Korcza starość. Ostatni prawie czas życia spędził Mistrz 
u ucznia, który był wziął Go do siebie, do niewielkiego mieszkania na Wyczólkowskiego...
A ja nie zapomnę i zawsze będę miał wyrzuty sumienia. Nie przysiadłem przy łóżku bardzo chorego pana Jana, leżącego na oddziale neurologii, nie potrzymałem za rękę. Stałem jak ten osioł nad nim - chciał coś powiedzieć - a ja w tym białym fartuchu /jeździłem wtedy karetką/ postałem, powiedziałem coś banalnego - nie wiem, może pozdrowienia od brata jakieś kilka zdań - i poszedłem. Wstyd mi do dzisiaj! Jak zapewne tym wszystkim, którzy wyśmiewali tego niewielkiego wzrostem człowieka, kiedy w przekrzywionym kapeluszu szedł chodnikiem i mówił do siebie..."


                                                                                   (tekst: Z. Marek Piechocki)



 



4-04-2007
/ sprawozdania z tego miesiąca
 
Komentarze


brak komentarzy

zaloguj się aby móc komentować ten artykuł..

Kalendarz imprez
Sfinansowano w ramach Kontraktu dla województwa lubuskiego na rok 2004

Copyright © 2004-2024. Designed by studioPLANET.pl. Hosting magar.pl