Z cyklu "Moim zdaniem", cz. XXI /Oni mają, my - nie.../ O wycieczce do Filharmonii Zielonogórskiej, ale nie tylko o tym, dla GIIK - - gorzowianin Z. Marek Piechocki.
"… mam przed sobą okładkę płyty z muzyką Eugeniusza Banachowicza nagraną przez Orkiestrę Symfoniczną Filharmonii Zielonogórskiej - i już w tym momencie gorzowscy melomani powinni ze smutkiem zwiesić głowy… - bo przecież ta niewielka informacja jak wiele mówi: Zielona Góra ma orkiestrę, budynek i… własnego kompozytora! "Chwila wytchnienia" - to tytuł płyty z ośmioma pełnymi ciepła, romantycznymi opowieściami przenoszących słuchacza w te przestrzenie, z których niełatwo się wraca do rzeczywistości … Jak mnie teraz, kiedy w słuchawkach /by nie uronić nawet jednej nutki/ symfoniczne "Barwy jesieni", "W ramionach nadziei" czy "Dotknąć marzeń" . W instrumentarium wyróżniają się fortepian, rożek angielski, fagoty, obój i wiolonczela - - ulubiony instrument kompozytora. Wszystkim "duszyczkom obolałym" codziennością polecam na jesienne wieczory … i nie tylko - może jeszcze wtedy:
Banalnie Patrzą sobie w oczy ręka na ręce pomiędzy nimi płomień świecy lampki z winem
Bliskość nieoznaczona granicami rozsądku
… tak więc "Oni mają, my - nie"… W piątek pojechałem do Zielonej Góry. I zanim do Filharmonii, to najpierw spacer /w deszczu/ odnowioną Starówką tamtego miasta… Do Filharmonii z wcześniej kupionym biletem /8 rząd -więc dość blisko - 20 zł, więc na kieszeń emeryta pomostowego/ przychodzę przed dziewiętnastą. Więc mam czas obejrzeć obrazy Klema Felchnerowskiego (1928-1980) wyeksponowane wokół widowni. Wszystkie prace z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Pani z obsługi widowni mówi, że co jakiś czas wystawy są zmieniane. Może kiedyś zaprezentowane zostaną tutaj prace naszych, gorzowskich malarzy - Andrzeja Gordona czy Jana Korcza? Ale, ale - ja przecież na koncert! Tak więc w części pierwszej Johannesa Brahmsa /1833-1897/ I Koncert Fortepianowy d-moll op. 15. Bardzo byłem ciekaw posłuchania "na żywo" tego utworu. Wszak to jeden z pierwszych koncertów fortepianowych traktujących ten instrument prawie na równi z orkiestrą. Więc bez specjalnych popisów wirtuozowskich pianisty jakie do niedawna stosowano i polegający właśnie na kompozycyjnym zrównoważeniu partii solowej i orkiestrowej. Wprawdzie pierwsze wykonanie tego nowatorskiego dzieła - 22 stycznia 1859 w Hanoverze - przyniosło kompozytorowi dość pochlebne opinie, to już drugie, w Lipsku - jak pisał sam Brahms do swojego przyjaciela i dyrygenta Joachima poniósł "…błyskotliwą i stanowczą klęskę" i dalej - "pierwszej i drugiej części wysłuchano bez jakiejkolwiek reakcji. Na końcu trzy pary rąk podniosły się powoli do oklasku, przeciw czemu ze wszystkich stron odezwały się całkiem słyszalne sykania". A jak było w Filharmonii Zielonogórskiej? Orkiestra pod batutą dyrygenta - gościa Bogdana Olędzkiego - znakomitego, znanego w Polsce i świecie absolwenta /dyplom z wyróżnieniem/ Akademii Muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie w klasie profesorów Bogusława Madeya i Bohdana Wodiczki. Za klawiaturą fortepianu /KAWAI/ - Edward Wolanin - uczeń /co już jest jakimś wyznacznikiem jego umiejętności/ profesora Jana Ekiera i profesor Bronisławy Kawalli. Również i on ukończył warszawską Akademię Muzyczną im. Fryderyka Chopina. Trudno tu byłoby wymieniać osiągnięcia obu panów - zajęłoby to kilka stron maszynopisu… Trudno mi oceniać grę, zarówno zespołu, jak i solisty, bowiem po raz pierwszy słuchałem tego dzieła. Ale rzeczywiście, przyzwyczajony do koncertów Beethovena, Mozarta czy "mojego" Fryderyka Chopina, gdzie partia fortepianu jest dominującą, tutaj musiałem wsłuchiwać się w jego brzmienie. Niejako selekcjonować dźwięki, być uważnym. Owszem, nie jest łatwa - wymaga od pianisty znakomitych umiejętności. Zwłaszcza w trzeciej części koncertu - Allegro non troppo, gdzie być może Brahms nieco pofolgował swoim zamiarom i więcej "pokazał" fortepianu. Zasłużone brawa otrzymał zarówno pianista, jak i dyrygent. Po przerwie - Feliks Mendelssohn - Bartholdy /1809-1847/ w III Symfonii "Szkockiej" a-moll op. 56. Jedna z pięciu symfonii napisanych przez tego kompozytora. A tworzył ją rzeczywiście pod wpływem zarówno uroków Szkockich krajobrazów, jak i tamtejszej muzyki ludowej. Sam tak pisał w liście: "W sierpniu wyruszam do Szkocji z grabiami na melodie ludowe, z okiem na piękno okolic i z sercem dla gołych kolan tubylców". Dedykowaną królowej Wiktorii III Symfonię tworzył długo, bo od 1830 do 1842 roku, by właśnie tegoż zaprezentować ją w lipskim Gewandhausie. Zarówno ja, jak i cała publiczność Filharmonii, wysłuchała jej z zainteresowaniem. Nawet młodzież, która w pierwszej części zachowywała się niestosownie /zapewne w czasie przerwy reprymendy od wychowawców/ w skupieniu i z zainteresowaniem śledziła przebieg czterech części utworu. Mnie zachwyciła część pierwsza - odczytywałem ją jako opis tamtych stron… Nooo, ale to ja… Dyrygenta wywoływano brawami kilkakrotnie… I co ważne! Nikt z publiczności nie klaskał po poszczególnych częściach utworów. Jak to często ma miejsce podczas koncertów w naszej Katedrze czy Teatrze… A więc Filharmonia?
Postscriptum A może nie trzeba było szukać gdzieś "w Polsce" autora muzyki do oratorium o Gorzowie? A po prostu zadzwonić do Radia Zachód, gdzie Eugeniusz Banachowicz pracuje? Byłoby /zapewne/ i taniej, nooo i … po sąsiedzku.
(tekst: Z. Marek Piechocki)
1-10-2007
/ sprawozdania z tego miesiąca
|