Z cyklu "Moim zdaniem", cz. XXXIII /"Czerwiak"/ Z. Marek Piechocki o filmie Moniki Kowalskiej i Zbigniewa Sejwy, poświęconym zmarłemu niedawno aktorowi gorzowskiego Teatru - - Aleksandrowi Maciejewskiemu...
Życie, los tak pokierowały, takimi ścieżkami poprowadziły, że nigdy się nie spotkaliśmy, nie podaliśmy sobie ręki… i nawet nie mogę jakiejś zmyślonej historii przytoczyć pt. "nooo, my z Alikiem to…", bo prawie nic o Nim nie wiem. Jako o osobie prywatnej, człowieku. O Aleksandrze Maciejewskim - aktorze - wiele; bo przecież ileż to razy graliśmy w sztukach wystawianych u Osterwy na Teatralnej… On - na deskach sceny - ja - w którymś z fotelików widowni… Alik - każdym swoim aktorskim nerwem, ja - w słuchaniu, zapatrywaniu się, przenoszeniu w fantasmagorie oferowane Jego grą, interpretacją tekstów…
A od końca listopada do pamiętnego grudniowego dnia, kiedy odszedł do innego wymiaru, przestrzeni - poznawałem Aleksandra, Jego tragedię przez tych, którzy byli z Nim bliżej. Równocześnie moimi znajomymi, przyjaciółmi: Ania S. - lekarka - "Wiesz, Marek , że Alik jest w szpitalu? - O! Pierwsze słyszę. Co mu się stało ? - Nooo, wiesz … dr E. ma zobaczyć, ale rokowania są złe." Renata O. - dziennikarka - "… kurcze, Marek, nie mogę uwierzyć, że Alik jest taki chory. To nie do wiary, taaaaki facet, w pełni męskich sił… " Ksiądz Witek A. - (jechaliśmy samochodem) - "… modlę się za Alika…"
Anna Łaniewska, Karolina Miłkowska, Marzena Wieczorek śpiewają pieśni Edith Piaf - jest pięknie i uroczyście - bo to otwarcie nowego gmachu Biblioteki Wojewódzkiej - po widowni przechodzi szmer cichych głosów - bo oto niektórzy dostają esemsy - "Alik umarł"... Za chwilę dyrektor Teatru im. Juliusza Osterwy, pan Jan Tomaszewicz, łamiącym się głosem upewnia nas w tym, w co jeszcze nie chcemy, nie potrafimy uwierzyć. Wielu płacze.
I znowu - życie, los pisze ciąg dalszy, nieprzewidywalny scenariusz - bo oto w cztery miesiące później, w tej samej sali Biblioteki mogę zobaczyć film o Aleksandrze Maciejewskim - Aliku - Czerwiaku ("Czerwiak" - tak Go w czasach dzieciństwa nazwali koledzy. Genealogia słowa wyjaśniona w filmie)… Na przedpremierowy pokaz zaprosili mnie pomysłodawcy i twórcy obrazu: Monika Kowalska i Zbyszek Sejwa.
Miał być film o Maciejewskim - aktorze, bezpaństwowcu, jego perypetiach życiowych. O kolejach losu począwszy od Wilna, gdzie się urodził, po epizody z Kazachstanu - tam wczesne dzieciństwo i Polskę, w której młodość i dorosłość - o człowieku, który żyje pośród nas. Nie udało się - umarł nim film został skończony. I jeśli Autorzy chcieli sfinalizować swój zamysł pokazania Alika, Jego życia, musieli się zmierzyć z zupełnie nową, niespodziewaną sytuacją. Moim zdaniem "wywiązali" się znakomicie - film nie jest laurką, jak to często bywa, kiedy "pokazuje" się tych, którzy odeszli. Jest znakomitym - i co mnie uderzyło - nadzwyczaj spokojnym, taktownym, bez wielkich emocji, egzaltacji przedstawieniem życiorysu, historii zabiegania o uzyskanie obywatelstwa polskiego, a także aktorstwa Aleksandra. Niezwykle prostymi środkami, bez udziwnień technicznych z ładną, dobrze wpisującą się w fabułę, nienachalną muzyką Marka Zalewskiego, Pawła Czyrki i Artura Gerlacha, a także dobrą pracą operatorską Ryszarda "Szymka" Kućki.
Kiedy zobaczyłem pierwsze kadry filmu - industrialny pejzaż pełen przewodów trakcji elektrycznych, ogromnych kratownic słupów rodem z kronik filmowych z czasów mojej młodości pt." Elektryfikujemy Związek Radziecki"… ale, ale nie zamierzam tutaj opowiadać treści filmu … na który rzeczywiście złożyły się"nakręcone" kazachskie widoki - właśnie stamtąd, bo kilka lat życia w tym odległym od Polski miejscu spędziła rodzina Alika i on sam jako dziecko. Później, po czołówce z płaskimi połaciami krajobrazów Kazachstanu, mogliśmy słuchać niezwykłej gawędy samego artysty, oglądać go w aktorskich kreacjach, zobaczyć rodzinne fotografie z rodzicami, braćmi; posłuchać niezwykłego listu-życiorysu Mamy - czytanego czystym, pełnym empatii głosem Ewy Kuczyńskiej… W niektórych miejscach narratorem był również Krzysztof Tucholski.
A wszystko to umiejętnie "nie pomieszane", pokazane czytelnie z wyważeniem kolejnych sekwencji tak, że żadna nie górowała ani swoją dynamiką ani sposobem pokazania - - rozumiem przez to płynność akcji, umiejętność przechodzenia od statycznych fotografii do filmu ruchomego. Więc szóstka za montaż Monice Kowalskiej.
Niektóre fotografie - np. jadącego parowozu z kłębami dymu nad nim były tak przekonujące i pełne ekspresji, że robiły wrażenie jakby chciały z ekranu na widownię…
Urzekło mnie kilka drobiazgów (fragmentów filmu - jakże jednak ważnych) - a to otwarta walizka z wysypaną zawartością, o której Alik opowiadał chwilę wcześniej, a to on sam ze świecą na tle ciemnej sceny - jakże dzisiaj wymowny to obraz…
Podobało mi się, że teksty pism, podań do Prezydenta RP w sprawie nadania obywatelstwa Aleksandrowi Maciejewskiemu czytał ich autor - dyrektor Teatru Jan Tomaszewicz. I przy okazji - mój podziw dla Pana - trochę zazdroszczę, że nie ukrywa Pan swoich wzruszeń. Swoimi - publicznymi łzami - dokumentując to co czuje!
Cóż więcej ? No, właśnie - zakończenie filmu - Sergiusz Sokołow nieco zachrypniętym głosem, z nie do końca dobrze nastrojoną, brzęczącą gitarą (a jakie są na nieplanowanych, spontanicznych imprezkach?) i … ludową melodią rosyjską. Jej tytułu nikt pewnie nie zna - "ej, raz, jeszcio raz jeszcio jeden, jeden raz ". Sądzę, że nie mogło być piękniejszego, lepszego epilogu - swoistej kody artystycznego życia Alika - bo jak wiedzą przyjaciele - to była jego ulubiona piosenka, właśnie na różnego rodzaju prywatnych spotkaniach śpiewana przy winku, wódeczce… nawet… bez gitary!
I może jeszcze na zakończenie fragment wyznania Aleksandra, które usłyszałem z ekranu: "… teatr jest dla mnie przeszłością, teraźniejszością i mam nadzieję… przyszłością…".
Teraz ma jeszcze film. O sobie. Dobry film.
Z. Marek Piechocki 5 kwietnia 2008 r.
7-04-2008
/ sprawozdania z tego miesiąca
|