Kino 60 Krzeseł w kręgu ludzkiego życia W gorzowskim Kinie 60 Krzeseł od 30 maja do 5 czerwca 2008 r. mieliśmy okazję oglądać dwa premierowe tytuły: "Aż poleje się krew" Paula Thomasa Andersona oraz "Meduzy" w reżyserii Shiry Geffen i Edgara Kereta.
"Aż poleje się krew" Nieprawdopodobne przeżycie filmowe; jeden z najbardziej wstrząsających, intrygujących i niejednoznacznych obrazów ostatnich lat. Historia kariery Daniela Plainviewa, który osiąga finansowy szczyt poprzez wydobywanie ropy naftowej. Obraz Andersona skupia się jednak na tym, jakim bohater jest człowiekiem, czym przypłacone jest takie, a nie inne jego życie. A przyznać trzeba, że jest to jedna z najbardziej okrutnych, momentami wręcz demonicznych postaci we współczesnym filmie. Osoba bezwzględna, chciwa, zasadnicza, stająca się finalnie finansową potęgą, a jednocześnie człowiekiem upadłym. Naprzeciw niego staje Eli Sunday, miejscowy kapłan, będący dla prowincjonalnej, zaślepionej społeczności jedyną osobą potrafiącą uwolnić ją od demonów. Głównym celem charyzmatycznego przywódcy kościoła są jednak pieniądze i swoiste ujarzmienie Plainviewa.
W filmie poruszone zostają tematy stosunku człowieka do własnego charakteru, do rodziny, do religii, w końcu do wspomnianego już majątku i możliwości własnej potęgi. Wszystko to obrazuje w sposób niemalże bezlitosny główny bohater zagrany fenomenalnie przez Daniela Day-Lewisa. Często w recenzjach obrazu pada przymiotnik 'monumentalny', zdający się pasować doń wręcz idealnie. Bo właśnie takie są tutaj postaci, miejsca, treści, w końcu i cały film. Pomimo swej potęgi, wszystko wydaje się być na swoim miejscu, jeden element łączy się z innym, jeden bohater jest lustrzanym odbiciem kolejnego. I nie sposób nie wyczuć tutaj Kubricka; i w formie, i w treści. Nie sposób nie zachwycić się tym niezwykle chłodnym, ale jakże przejmującym obrazem człowieka, który pozornie wzbijając się na szczyty, schodzi coraz niżej po stopniach drabiny człowieczeństwa. Film znakomicie napisany, wyreżyserowany, ze znakomitą stroną techniczną (zdjęcia!), muzyką i aktorstwem. Kino kapitalnie, nie do zapomnienia.
"Meduzy" "Meduzy" to obraz oparty na sprawdzonej już wielokrotnie w kinie konstrukcji: kilka początkowo niepołączonych ze sobą wątków, różni bohaterowie, odległe od siebie problemy plus kilka momentów, w których wszystko się ze sobą w jakiś sposób wiąże. Każda z opowieści rozgrywa się ponadto w tym samym mieście - Tel Awiwie. Mamy tutaj nowożeńców, którzy przez kontuzję małżonki muszą zrezygnować z miesiąca miodowego na Karaibach i zadowolić się hotelem w tym izraelskim mieście, jest i młoda dziewczyna, która po rozstaniu z chłopakiem nie może wyjść z depresji, jest i milcząca ruda dziewczynka, która pojawiła się w Tel Awiwie, wychodząc z wody, jest również emigrantka, która szukając w mieście jak najlepszego zatrudnienia, pragnie zapewnić godne życie swemu synkowi na Filipinach.
Wszyscy bohaterowie tego skromnego filmu, pomimo różnic społecznych, światopoglądowych, w końcu i sytuacyjnych, zdają się być w pewnym sensie do siebie podobni. Są tytułowymi meduzami dryfującymi w poszukiwaniu sensu swego istnienia. Bardzo wymowna staje się ostatnia scena filmu, w której dwie bohaterki leżą na plaży, chwilę po tym, gdy jedna z nich uratowała drugiej życie. Tematyka egzystencjalna zostaje poruszona w obrazie izraelskich debiutantów w sposób widoczny, ale i dyskretny, pomiędzy kwestiami wypowiadanymi przez bohaterów, w obficie użytej symbolice. Udany, bardzo przekonujący film, którego siła tkwi w jego szczegółach i w bardzo zgrabnym połączeniu wszystkich wątków w jedną silną fabułę dotyczącą ludzi, którzy jak meduzy żyją, a raczej próbują żyć, na brzegu wielkiego Morza Śródziemnego.
(tekst: Marcin Kluczykowski)
9-06-2008
/ sprawozdania z tego miesiąca
|