Tomasz Stockinger - Tel. publiczna przypomina dom publiczny
Znany jako serialowy doktor Lubicz. W telenoweli „Klan” gra pierwsze skrzypce. Kochający mąż, przykładny ojciec i przystojny lekarz. Właśnie nienagannym wizerunkiem przyciągnął przed telewizory miliony widzów. "Klan" w swoich najlepszych latach był serialowym hitem, a sam doktor Lubicz otrzymywał laury i tytuły najlepszego polskiego aktora. Do Gorzowa przyjechał 9 lipca 2006r., w dniu finału Mistrzostw Świata. Kiedy Włosi strzelali bramkę w Berlinie, on wychodził oklaskiwany na scenę Teatru Letniego. Czy telewizyjny spokój i powaga towarzyszą mu tylko na ekranie? O telewizji, teatrze i serialu z Tomaszem Stockingerem rozmawia Łukasz Chwiłka.
W pańskim oficjalnym życiorysie od 1999 roku nie pojawiła się żadna nowa rola. Kariera stoi w martwym punkcie, czy internet kłamie?
O jakiej roli pan mówi?
Filmowej, serialowej czy nawet teatralnej. Nie wspomnę o „Klanie”, a poza tym pustka...
Jeżeli się gra w takim serialu jak „Klan”, gdzie mam wiodącą i widoczną rolę, to trudno, żebym wystąpił w innym serialu, także grając ważną postać. W epizodzie bym nie zagrał, nawet gdyby mi zaproponowano, bo mi nawet nie wypada. Jest „Klan” i jestem zobowiązany, mimo że tego nie ma w umowie z producentami. Wiadomo, że tak się dzieje nie tylko w moim wypadku. Dla aktorów, którzy przyjęli taką rolę w „tasiemcu”, to jest naturalne.
A teatr?
Co do teatru, rzeczywiście ostatnio pod względem artystycznym mam jałowy czas, to znaczy nie mam żadnych wyzwań, jeżeli chodzi o nowe role.
Sam pan o rolę nie zabiega?
Ja nie zabiegam, bo nawet nie umiem zabiegać o rolę. Nie ma zwyczaju i praktyki w Polsce, żeby aktorzy zabiegali o rolę. Chcąc dobrze, czyli ubiegając się o rolę, można tylko spowodować odwrotny skutek. Fakt, że starałem się w luźniejszych rozmowach tu
i ówdzie. Natomiast mam bardzo dużo propozycji estradowych.
Konferansjerka?
Właśnie konferansjerka, różnego rodzaju gale.
Korzysta pan z tych propozycji?
Tak, korzystam. Dlatego, że to „na dziś” jest moja rola. Dopóki nie stanę znowu na deskach teatralnych i nie dostanę dużej roli, będę robił to, co dotychczas. Swoją drogą, już odbyły się pewne rozmowy odnośnie teatru, ale nie chcę zapeszyć.
Rozmowy odnośnie roli w teatrze czy serialu?
Teatr. Jak na razie jestem własnością medialną i publiczną. Kojarzę się z człowiekiem wiarygodnym, uczciwym, z estymą, pan doktor i tak dalej. Najwyraźniej ludzi o takim wizerunku brakuje na rynku, bo bardzo często zgłaszają się do mnie rożne firmy z prośbą, żeby uświetnić czy poprowadzić jakąś uroczystość. Konferansjerka brzmi gorzej, ale zapewniam pana, że jest to równie trudne, a możne nawet trudniejsze. Nie takie efektowne, jak granie w teatrze czy w filmie. Najczęściej trzeba się znaleźć, i to bardzo szybko, w wymagających okolicznościach. Poznać panujące realia i spełnić oczekiwania. Często wygórowane oczekiwania firm, które obchodzą ważny jubileusz.
Łatwo się panu dostosować?
Jak do wszystkiego, choć wymaga to odpowiedniego przygotowania. Ja w ten sposób kilkadziesiąt razy w roku w takiej formie artystycznej występuje. 20-30 razy dostaje taką szansę. To są różne formy występów. Związane z piosenką, a czasami tylko program artystyczny. Mam tę elastyczność, a tej elastyczności nikt się nie nauczy w szkole teatralnej. Uczy tego życie.
Pan kiedyś powiedział: Czy jestem zadowolony z kariery? Nie do końca. Chwilami mam wrażenie, że jestem dobrym kierowcą, mam świetne auto
i bak pełen benzyny, tylko nie ma drogi, po której mogę jechać. Znalazł już pan drogę?
Myślę, że u nas w kraju wielu jest takich kierowców. Szczególnie zapaść w kulturze, która jest konsekwencją, że mecenat państwowy 15 lat temu zostawił nas jak sierotę. Do tego nie zaproponował, nie zadbał o to, by stworzyć podstawy prawne pod rozwój z gruzów od zera...
Aktorstwa?
Nie tyle aktorstwa, co rozwój całej kinematografii, opartej na prywatnych producentach. Rozwój teatru prywatnego. 17 lat po transformacji mamy prywatne autostrady, prywatne supermarkety, prywatne pralnie, prywatne kina, a nie mamy prywatnych teatrów! Dlatego, że teatr z definicji nie jest instytucją, na której można zbić kasę.
Co by dał taki prywatny teatr?
Bardzo wiele by dał. Teatr jest podzielony na tę jedną nogę prywatną, a drugą państwową. W ten sposób istnieje naturalna, choć wymuszona, konkurencja, która jest zdrowa dla tego i tego teatru. Wiadomo, że inne kryteria obowiązują w teatrze państwowym, a inaczej to się dzieje w prywatnym. Teatr prywatny będzie bardziej chciał zadowolić widza, nie dbając o jego wyszukane potrzeby intelektualne czy artystyczne. Teatr państwowy może zaopiekować się dużymi salami, które w żaden sposób nie mogłyby zarobić na siebie. Tak jest wszędzie na świecie, że są teatry budżetowe. Mogą one zaspokoić wyszukany gust.
Podsumowując, co przeciętny Kowalski odczuje wychodząc z teatru państwowego, a co z prywatnego?
Ja wiem jak jest w Warszawie i jest oburzające to, że ktoś w teatrze państwowym, bo tylko takie są, robi premierę, następnie po trzech dniach okazuje się, że następne spektakle gra się po sześciu tygodniach w ilości dwa lub trzy. Najbardziej pracowici
w teatrach są maszyniści sceny, bo w kółko tylko zmieniają dekoracje. To jest pozostałość po myśleniu z poprzedniej epoki, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wpakuje masy pieniędzy w świetną premierę, zwoła poruszenia wśród mediów, żeby potem po dwóch dniach to odpuścić i grać co innego. To jest wbrew rozsądkowi.
Mimo wszystko, nawet taki teatr ma mniejsze szanse z kinem, z filmem, bo ludzie wolą lżejszą rozrywkę. Teatr to coś bardziej intelektualnego. Tu trzeba myśleć.
Ale teatr prywatny, który ma odpowiednie ramy ustawodawcze, swobodę działania. Przecież taki teatr musi się oprzeć o sponsoring, czyli formę finansowania. Na pewno byłby niedużym teatrem, jeżeli chodzi o widownię. Nie może być zbyt mały. Wyobrażam sobie salę maksimum do 500 osób. Taki teatr mógłby grać hity, praktycznie non stop. Tak się dzieje na Zachodzie. Robi się coś świetnie, w obsadach gwiazdorskich i się to, za przeproszeniem, ciągnie tak długo, aż się publiczności to przeje. Tak to funkcjonuje.
W momencie, kiedy tak by było aktor, który się nauczy roli robi dobrze, bo robi to często. Więcej poziom wykonawczy, mówiąc po sportowemu, to maksimum formy. A publiczność, bo przecież o nią chodzi, może każdego wieczoru zadzwonić i zapytać czy są bilety, bo wiadomo, że to jest grane w tym miejscu.
Jak pan mówi o gwiazdach?
Gwiazdy w teatrze państwowym to jest zawsze kłopot dla dyrektora. W teatrze państwowym był, jest i będzie najważniejszy dyrektor. Dlatego, że to dyrektora wybiera władza miejska i to on musi z nią utrzymywać dobre relacje. Gwiazda natomiast ma wymagania, a gwiazda może być kapryśna, a gwiazda to i tamto.
Ale nawet niech pan zobaczy na własnym przykładzie. Jak ludzie w Gorzowie przeczytali, że będzie Stockinger, mimo, że dzisiaj jest finał MŚ, to przyjdą, bo przyjdą na znane nazwisko.
No tak, to tu się zgadzamy, bo ludzie przychodzą, żeby zobaczyć swoich ulubionych aktorów. Po prostu na ludzi się idzie. W dalszej kolejności idzie się na sztukę, na nazwisko reżysera czy dyrektora. To funkcjonuje wszędzie na estradzie. Cała estrada funkcjonuje na tej zasadzie, na tego pójdą, a na tego nie. Na tą pójdą, a na tą nie pójdą. Tak samo mógłby funkcjonować teatr prywatny, który byłby straszakiem. Jak mówimy o telewizji, to mamy odwrotną sytuację, bo mamy wszystkie telewizje prywatne.
A telewizja publiczna?
Telewizja państwowa funkcjonuje jeszcze gorzej niż telewizje komercyjne, bo jest obłudna. Tam panuje hipokryzja.
Pan przecież gra w telewizji publicznej, to pana pracodawca.
No gram, ale wszyscy od lat wiedzą, że nie można rozwiązać sprawy abonamentu, dymisji itd. Nazywa się publiczna, a często przypomina dom publiczny. Pod względem moralnym telewizja publiczna jest w gorszej sytuacji niż telewizje komercyjne, bo one mówią głośno „My chcemy zarobić pieniądze”, a telewizja państwowa robi to samo tylko, że twierdzi...
Twierdzi, że idzie z misją, a nie za pieniędzmi...
No właśnie, o to chodzi. No jest przewałka, bo gdyby telewizja publiczna była w istocie publiczną, taką, o jakiej wiele osób marzy, choć te marzenia są mgliste. W każdym kraju inaczej to funkcjonuje, ale powiedzmy, że w kierunku BBC. To by zdyscyplinowało telewizje prywatne. To byłby powrót do spokoju, wartości, dla pewnych ludzi. Część widowni idzie poszukać atrakcji w telewizji publicznej, a inna chce coś wartościowego. Więc widz ma ofertę, a z drugiej strony te dwa bieguny ze sobą konkurują.
Tak jest ciągle i niezmiennie przecież.
No tak, ale gdyby to funkcjonowało w teatrach. Ludzie chcą się śmiać. Chcą oglądać ładne kobiety, przystojnych mężczyzn, słuchać piosenek. Więc wszystko to, co oznacza szeroko pojęty „Entertainment”, czyli rozrywkę po naszemu. To wszystko leży w Polsce. Komedia leży, choć mamy mało komedii. Kot by napłakał. Musical, Rewia, gdzie to się podziało? Kabaret. W jakim stanie jest nasz kabaret? Jakiś jarmarczny jest.
Bez przesady, mamy kilka dobrych kabaretów. Przede wszystkim ludzie na to przychodzą. To jest najważniejszy argument.
To są takie kabarety, że piwo za darmo i są dni miasta. Takie to są kabarety.
To odbijemy pałeczkę w drugą stronę. Mamy kanał publiczny TVP KULTURA, gdzie są programy o wyższej kulturze artystycznej, typu opery i operetki. Tylko że ten kanał ma tak niską oglądalność, że w ogóle chcą go zlikwidować. Więc mówienie o gustach ludzi, skierowanych na coś wyszukanego, jest błędem.
No tak, ale czy chodzi nam o oglądalność, bo gdzie o nią chodzi niech się wykaże telewizja komercyjna. Po to chyba płacimy abonamenty. W tej chwili widz jest postawiony
w kretyńskiej sytuacji. Niby każe mu się płacić, choć połowa i tak nie płaci. To jest podejrzane i to jest nie moralne i ogłupiające ludzi. Tylko trzeźwo myślący ludzie, którzy mają swój osąd rzeczywistości, dochodzą do wniosku, że płacenie za taką publiczną telewizję jest nic nie warte. W teatrze, w których nie ma stałych zespołów, funkcjonuje to miej więcej tak. Odbyła się premiera, odhaczyć, urzędnicy zadowoleni. A przepraszam! Aktor nauczył się roli, ćwiczył dwa miesiące, a teraz gra dwa spektakle, po czym to zdycha śmiercią naturalną.
Zostawmy na razie teatr w spokoju. Słowo o „Klanie”, z którym jest pan kojarzony. Mieliśmy w tym serialu okazję oglądać zaćpaną Kingę, roznegliżowaną Olę, wystrojoną jak lalka Bożenkę oraz Jerzego w intymnych sytuacjach z kochanką. Paweł Karpiński, jeden z twórców telenoweli, tłumaczy, że w serial nadawany jest już tak długo, że należało coś zmienić. Jak pan uważa, to zmiana na lepsze?
Ja, mimo że pracuje już 10 rok w tym serialu, nie znam scenarzystów. Nie wiem, kto wymyśla intrygi. Czy Paweł, czy sugestia idzie z biura reklam. Nie wiem, chociaż chciałbym się dowiedzieć. Te informacje są trzymane w tajemnicy przez producentów. Aktor jest tu od tego, żeby otrzymać scenariusz, nauczyć się tekstów i wykonać. Ponieważ, jak mówimy o tej telewizji, że jest w ogromnym stopniu skażona komercyjnością. Wszystkie nowe wątki, które się pojawią, i klimat „Klanu” polegają na tym, żeby przyciągnąć większą publiczność, bo za tym idą lepsze reklamy. Chodzi o bardziej sensacyjną narrację, o udział młodych twarzy. Badania wykazują, że młodzi ludzie na bazie podświadomej seksualności są bardziej ciekawi do oglądania mimo, że są mniej doświadczonymi aktorami. Oko trzeba na czymś zawiesić, a najlepiej zawiesza się na młodej dziewczynie czy chłopcu.
Internauci – fani serialu „Klan” - otwarcie pytają, co z autorytetami. Telewizja publiczna, która z klucza ma nieść misję...
Ale nie ma tego klucza, on jest schowany gdzieś. Pan ze mną rozmawia i pyta, co ja myślę, to ja w sensie reprezentacyjnym, jeśli chodzi o „Klan”, ponoszę odpowiedzialność za całość. Ja przed widzem ponoszę odpowiedzialność za całość. Nie tylko za swoją rolę, ale i za scenariusz, za montaż, za muzykę i innych aktorów. Widzowie w jakiś sposób tej odpowiedzialności ode mnie wymagają. Czasem ja nie mam w ogóle dostępu i możliwości, żeby móc wpłynąć na kształt, na narrację, na losy bohaterów. To jest mi niedostępne. Bez sensu jest, żeby ja się tłumaczył z tych rzeczy.
Pokazywanie zdrad małżeńskich, zachęty do pedofilii o godzinie 17:30,
w serialu, który ogląda kilka milionów Polaków, w telewizji publicznej, do której każdy w swoim telewizorze ma dostęp... Nie sądzę, że jest dobrą rzeczą.
Przy dużej oglądalności wiadomo, że fajnie jest kreować wartości, szukać autorytetów, podszkalać ludzi pod względem życia na co dzień, układania relacji w rodzinie czy stosunków z sąsiadami, dowiadywania się o społecznych chorobach, jak alkoholizm czy narkomania. Duża ilość widzów to ogląda, a więc to ważne, żeby istotne problemy były poruszane. Pytanie: jak? Jak często i w jaki sposób? Nie jest to serial szkoleniowy, ale jest to serial obyczajowy, który ma być odbiciem naszego życia, w takim kierunku, żeby to się oglądało z przyjemnością, żeby się widziało pewne wzory, bo tak ja ta rozumiem. Pewnie moim ideałem było by zagrać w komedii typu „Cosbi show”, wymyślnej, wspaniałej, lekkiej, dowcipnej, bo jest dopiero robota dla aktora. Nie mam takiej możliwości.
Zostawmy problemy serialowego Jurka i Bożenki na bok. Pan gra za to nienaganną postać doktora Lubicza. Jest pan bardzo często utożsamiany
z tą postacią. Ma pan jakieś cechy doktora?
Nie wiem, czy gram nienaganną postać.
Pan jest tak odbierany.
To, że się nie przewracam, nie pije i nie bije żony o tym nie mówi. Myślę, że gram postać bardzo wielu mężczyzn, Polaków, którzy kochają swoje żony, dzieci i swoja pracę, którzy starają się, żeby jak najdłużej było fajnie.
W życiu też pan jest tak nienaganny jak serialowy doktor?
Nie, w życiu nie mam tak dobrze jak Lubicz. Nie można mieć wszystkiego.
(rozmawiał: Łukasz Chwiłka)