Podczas tegorocznego „Reggae nad Wartą” wystąpił obchodzący dwudziestopięciolecie zespół Bakshish. Z wokalistą, Jarosławem „Jarexem” Kowalczykiem, rozmawiała Anna Piechocka.
Bakshish grał pierwszy raz na "RnW" ponad dwadzieścia lat temu. Jak odbierasz dzisiejszy koncert?
Teraz wchodzi nowe pokolenie, my jesteśmy dla niech zespołem oldschoolowym, ale reggae jest oldcholowe, wiec nie jest to nic pejoratywnego. Z drugiej strony, ta muzyka przeżywa w tej chwili boom. Jeśli chodzi o dzisiejszy występ, to mieliśmy grać dopiero po dwudziestej, a widać, że ludzie się tremują, jak jest jasno. Ale OK., ja rozumiem,
w naszym narodzie zawsze taniec i śpiew jest dopuszczalny dopiero po spożyciu alkoholu (śmiech), wtedy ludzie przestają się stresować, to jest trochę żenujące, ale niestety…
Tegoroczna publiczność to głównie gimnazjaliści i licealiści lub ludzie dorośli często z dziećmi, brak tych między 20. a 30. rokiem życia. Wszyscy wyjechali do Irlandii?
Tak, ci ludzie są za granicą. W zeszłym roku, kiedy graliśmy w Londynie, na sali było 500 osób. Drugiego dnia pojechaliśmy do Dublina, 100 osób odbiło się od drzwi, bo już nie było biletów. Na początku zapytałem, ilu jest ludzi z Polski - prawie wszyscy.
Jak wyglądało "RnW" dwadzieścia lat temu?
Było full ludzi! Byli bardziej wyluzowani niż teraz. Byli kolorowi! W dzisiejszych czasach trochę mnie osłabia taka niemożność zaskoczenia, nic nowego już się nie może pojawić. To jest wewnątrz w ludziach. Wtedy byli też mniej zamknięci na siebie. Nie było takiej swobody komunikacji, nie każdy miał telefon domowy, żadnych komórek. Czujesz jak trzeba było się chcieć?! Ja życzę temu Festiwalowi, żeby wrócił do formy! Niestety, organizatorzy trochę się zagapili, bo bum reggae zaczął się już cztery lata temu. Na przykład bardzo pięknie wykorzystała to Ostruda czy Bielawa, do której w zeszłym roku przyjechało 10 tys. ludzi. Z drugiej strony, nie przyjechały żadne zagraniczne gwiazdy, które zawsze przyciągają ludzi.
„Każdy czas znaczy ślad”. Jaki ślad znaczy ten czas, rzeczywistość ostatnich lat na płaszczyźnie społeczno-politycznej?
Co ja ci będę mówił (śmiech). Ja nie jestem kibicem „tej” drużyny. Pierwszy raz od zmiany systemu odczułem, jak moja bierność, i moich wyluzowanych kolegów, którzy nigdy nie głosują, odbija się na sytuacji, która jest w kraju. To przez takich leni, jak my, jest jak jest i biję się w piersi. Napisałem taką piosenkę, jest na nowej płycie: „Mam dla was nową teorię, system jest ten sam, on zmienił tylko formę”. Już kiedyś w podobny sposób starano się ludzi nie zjednać, tylko zagarnąć.
Teraz chcę zapytać Cię o coś z zupełnie innego. Jakich pytań nie lubisz najbardziej?
Dla mnie najgorsze pytania to te o historię zespołu (śmiech). To jest masakra, przychodzą ludzie i pytają: „Słuchaj, jak to z tymi początkami?”. Weź jakąś encyklopedię wyciągnij, czy w Internecie zobacz. Nic nie wymyślę nowego! To, co było, to było. Stało się i tyle. Te wywiady i tak są najczęściej pozbawione warstwy osobistej. Przychodzi ktoś i musi zrobić materiał, bo się zobowiązał. Przez jakiś czas sam pracowałem w radiu, miałem program autorski. Kiedy przygotowywałem się do wywiadów, zawsze strasznie dużo czytałem. Ale nie o tej osobie, tylko teksty tego człowieka. Dopiero wtedy wyłazi mnóstwo rzeczy. Ale teraz wszystko za szybko się dzieje, nie ma czasu na tego typu rozmowy.
Możesz zdradzić swój „wyuczony” zawód?
Jestem KO-wcem (śmiech). Skończyłem studia kulturalnooświatowe w Opolu.
W takim razie jak to się stało, że zacząłeś pracować w radiu?
Współpracowałem Radiem Opole, to był moment kiedy zaczęły powstawać rozgłośnie prywatne. Pracowałem w kilku. Prowadziłem zwykłe bloki. Miałem też swoje autorskie programy wieczorami. Zapraszałem gości, wybierałem muzykę, ale nie taką z półki, przyjeżdżałem do radia z walizką swoich płyt.
Co to była za muzyka?
To nie było tylko reggae, dlatego, że słucham różnej muzyki. Było troszkę R’n’B, ale bez, że tak powiem, plastikowego złota, trochę dubu, drum’n’bass, junggle, dużo ambientów, trochę trip hopu…
Czemu zostawiłeś tę pracę? Coś Cię zniechęciło?
Ja się szybko zniechęcam. Ale w tym przypadku zrobiłem po prostu wszystko, co chciałem.
Dziennikarstwo nie było twoim jedynym zajęciem poza muzyką…
Robiłem mnóstwo rzeczy w życiu.
Opowiadaj!
Byłem nauczycielem W-F, sprzedawcą w sklepie ze sprzętem RTV, potem praca w radiu, byłem też przedstawicielem handlowym chyba w czterech firmach, później zostałem dyrektorem sieci handlowej, potem poszedłem pracować do ośrodka kultury i od instruktora doszedłem do zastępcy dyrektora, ale potem już nie chciałem…
Skąd taka różnorodność?
Chyba taki zdolny człowiek jestem (śmiech). Za każdym razem entuzjazm zaczynał mijać.
A poza tym w każdej pracy szedłem zrobić pewne rzeczy.
Robiłeś je i kończyłeś przygodę?
Tak.
Jednak granie było na pierwszym miejscu?
Na pierwszym miejscu w sercu.
W tym roku przypada 25 lat działalności zespołu. Świętujecie to jakoś szczególnie?
Będziemy w Ostrudzie. Będą moi znajomi, których pozapraszałem. Na pewno ludzie będą zdziwieni.
Kiedy?
19 sierpnia, czyli za miesiąc. O! Dzisiaj 13 piątek! (śmiech)
Jesteś przesądny?
Nie, raczej nie przywiązuje wagi do takich rzeczy.
(rozmawiała: Anna Piechocka)