"Preambulum" to powstały dziesięć lat temu w Grodzkim Domu Kultury
w Gorzowie Wlkp. zespół wykonujący muzykę dawną. Początkowo grał
w małych kościołach i salkach, a obecnie uważany jest za najlepszy zespół fletowy w Polsce. Ma na swoim koncie masę sukcesów, m.in. udział
w Festiwalu Kultury i Sztuki "Europalia 2001" w Brukseli czy reprezentowanie kraju na Międzynarodowym Festiwalu "GAJA 2004" w Portugalii.
O początkach "Preambulum", sukcesach i trudnościach, z prowadzącą zespół Marcjanną Wiśniewską rozmawiała Karolina Oleksa.
"Preambulum" to zespół wykonujący muzykę dawną. Skąd pomysł na tak nietypową działalność?
17 lat grałam w podobnym zespole i moim marzeniem było założenie własnego.
Łatwo było znaleźć osoby podzielające Pani zainteresowania muzyczne?
Kiedyś było łatwiej niż teraz (śmiech). Trzeba było przekonać innych, że jest to ciekawa muzyka. Obecnie zespół składa się z 5 osób, jeden członek - Tomasz Gozdek - dojeżdża aż z Warszawy. Wszyscy byli na początku amatorami, kiedy pierwszy raz ich zebrałam, nie znali nawet nut. Przez te dziesięć lat rozwinęli się niesamowicie i teraz grają jak profesjonaliści.
Wykonujecie muzykę dawnych epok i potrzebujecie do tego odpowiednio stylizowanych instrumentów. Trudno je zdobyć na polskim rynku?
Nie, istnieją specjalne firmy zajmujące się takimi instrumentami. Można znaleźć ich sklepy
w Internecie, jedynie trzeba zdobyć dobry skład fletów.
Jeżeli chodzi o wokal zespołu, członkowie ćwiczą sami czy ze specjalistami? Zależy, gdzie jesteśmy. Na ogół ćwiczymy sami, ale jeździmy też na różne warsztaty
i zapraszamy do siebie osoby, które nam pomagają. To jest oczywiście wielka praca, którą musimy wykonać sami, ale zawsze znajdziemy u kogoś wsparcie i pomoc.
Działacie już 10 lat. Przez ten czas braliście udział w wielu konkursach
i koncertach i naprawdę dużo osiągnęliście. Które sukcesy były dla zespołu najważniejsze?
Złota Harfa Eola na Ogólnopolskim Festiwalu Muzyki Dawnej "Schola Cantorum 2006"
w Kaliszu, ale też Srebrna Harfa, którą zdobyliśmy rok później, w kategorii zespół wokalno-instrumentalny. Wtedy pracowaliśmy dopiero rok nad śpiewem, a już zajęliśmy drugie miejsce w Polsce. Ostatni sukces też ma dla nas ogromne znaczenie, braliśmy udział
w konkursie chóralnym i zajęliśmy pierwsze miejsce.
A reprezentowanie Polski w Portugalii?
Też było ważne, ale bardziej traktowaliśmy to jako wakacje. Lubimy pracować
i koncertować, dlatego to dla nas nie był wysiłek. Dużo zwiedzaliśmy i graliśmy, np.
o północy. Oczywiście, sama możliwość reprezentowania Polski i Gorzowa Wielkopolskiego w Portugalii była dla nas powodem do dumy i czymś, co bardzo cenimy. Nie lubimy natomiast konkursów. Czujemy podczas nich dużą presję, ale też dłużej zapamiętujemy, jeżeli coś wygramy.
Wszystkie te osiągnięcia przyczyniły się do nazwania was "najlepszym fletowym zespołem w Polsce". Jak wpływa taki tytuł, mobilizuje, stresuje?Wydaje mi się, ze mobilizuje. Żeby "nie spaść z piedestału". Osiągnęliśmy ten tytuł dzięki pewnym ludziom, z którymi współpracujemy, np. dzięki profesorowi Cezaremu Szyfmanowi, który pomaga nam już od dwóch lat. To on pokazał nam drogę nie tylko wokalną, ale też instrumentalną. Pokazał, że na fletach też można "śpiewać".
Mówiąc o innych, którzy pomagają "Preambulum", czy mają oni wpływ na wasz repertuar?
Tak, każdy ma wpływ, ale ostateczna decyzja należy do zespołu. Najbardziej lubimy wykonywać sakralne, liryczne kompozycje. Mamy zaprzyjaźnionego kompozytora - Jacka Urbaniaka, który komponuje dla nas utwory stylizowane na muzykę dawną. Oprócz muzyki dawnej i sakralnej, w naszym repertuarze znajduje się też Chopin. Kiedy odbiorcy słyszą znaną kompozycję Chopinowską, otwierają oczy ze zdumienia, bo jest to coś nowego. Nie spodziewali się, że można ją zagrać na "piszczących" fletach. A my pokazujemy, że Chopin może być nie tylko na fortepian.
Co pchnęło "Preambulum" do nagrania pierwszej płyty?
Stwierdziliśmy, że mamy już tyle utworów, możemy zagrać trzygodzinny koncert bez przerwy, więc na płytę czas najwyższy. Jesteśmy dumni z pierwszej płyty, ale obecnie zagralibyśmy ją trochę inaczej. Wiadomo, że w momencie, gdy artysta przesłucha płytę na drugi dzień, to pewne fragmenty chciałby zmienić. Na drugiej płycie, która ukaże się
w sierpniu, widać te zmiany. Podzieliliśmy ją na trzy części: instrumentalną, wokalno-snstrumentalną i typowo wokalną a capella.
Na pewno dużo osób czeka na tę płytę. Zainteresowanie muzyką dawną odżyło dzięki wam. Pamiętam, jak wasz jubileuszowy koncert w katedrze poruszył słuchaczy. Czy dzielą się oni z wami emocjami?
Zazwyczaj to nasi bliscy dzielą się z nami swoimi przeżyciami. Mam wrażenie, że inni boją się do nas podejść (śmiech). Tak naprawdę jesteśmy normalnymi ludźmi, którzy chcą przekazać bardzo wiele, nasze emocje, nasze uczucia. Kiedyś nie potrafiliśmy tego przekazywać i nasze koncerty były bardzo nudne. Teraz się tego nauczyliśmy i staramy się, aby nasze koncerty były takimi "bombami emocjonalnymi".
Nie sądzę, aby wasze koncerty były kiedykolwiek nudne, na pewno były bardzo kolorowe. Występowaliście w barwnych strojach stylizowanych na epokę renesansu. Dlaczego z tego zrezygnowaliście?
Pierwszy powód jest bardzo banalny: już się nie mieścimy i było nam niewygodnie (śmiech). Poza tym, stwierdziliśmy, że nie chcemy ładnie wyglądać. Reakcja publiczności na te stroje była różna, często przez pierwsze dziesięć minut ludzie komentowali, która
z nas lepiej wygląda. A my tego nie chcemy. Chcemy, żeby słuchacz słuchał, a nie oglądał. Dlatego teraz występujemy na czarno, żeby nas nie było widać, tylko czuć nasze emocje.
Żeby je dobrze przekazać, trzeba silnej więzi między członkami zespołu. Czy udaje wam się zgodnie pracować, czy zdarzają się kłótnie i konflikty?
Bywa różnie. Oczywiście panuje przyjaźń, nasze trzy artystki znają się od przedszkola i są przyjaciółkami na dobre i na złe, moje relacje z nimi też się zmieniły, kiedyś byłam panią, która ich uczyła, teraz jestem ich koleżanką. Najgorzej ma Tomek, bo dojeżdża i jest jedynym mężczyzną. Czasami bywa tak, że dziewczyny zgadzają się ze mną co do jakiegoś utworu, a on ma odmiennie zdanie. Z takich nieporozumień rodzą się problemy. Ale radzimy sobie w trudnych sytuacjach i jakoś dochodzimy do kompromisów, staramy się na koncerty nie przenosić naszych sporów i zachować harmonię. Tak więc mamy w zespole i przyjaźń, i czasami niezgodę, a nawet parę zakochanych.
Widzę, że zespół wpłynął na wasze życie prywatne. A na życie publiczne? Jesteście rozpoznawani?
Bez przesady. W Gorzowie jesteśmy może nie do końca anonimowi, ale na pewno nie popularni. Z resztą, nam nie o to chodzi. Zależy nam na koncertach, przede wszystkim tematycznych, które poruszają publiczność i sprawiają, że wychodzi ona z kościoła
z poczuciem, że był to dobry koncert.
Do czego tak naprawdę dążycie, oprócz kultywowania muzyki dawnej?Chcemy, aby ludzie zaczęli chodzić na koncerty, nie tylko muzyki klasycznej. Nie ważne jest, czy ktoś gra na trąbce, czy śpiewa disco polo. Każda muzyka rozwija. W ogóle jesteśmy bardzo dumni z Gorzowa, bo dużo ludzi chodzi na koncerty. Na naszych kościoły są pełne stałych słuchaczy, którzy przychodzą na następne. To jest najpiękniejsze. Raz przed koncertem w katedrze odbył się niespodziewanie ślub. Zdenerwowani staliśmy
w strojach, zostało nam pół godziny do występu. Od razu po ceremonii wyszliśmy na scenę, czekając aż wyjdą ludzie związani ze ślubem. Ale ku naszemu zdziwieniu nie wychodzili. Okazało się, że czekali cały ślub, bo przyszli właśnie na nasz koncert. Nawet jedna ze starszych pań podeszła do mnie i powiedziała "Wie Pani, że siedzę tu już godzinę, na dwóch ślubach byłam i czekam na wasz koncert?". Takie chwile są najpiękniejsze i do takich chwil dążymy.
Rozmawiała: Karolina Oleksa